poniedziałek, 10 października 2016

Dla R ;*

Notka dedykowana, bo mi kazano...żartuje, poproszono. Tak to w sumie lepiej brzmi. Poproszono.
Nie mam bladego pojęcia co mogłabym tu napisać, żeby pasowało to tej konkretnej osobie dla której ta notka jest i by pasowało to wam, ludziom, którzy nie wiem czemu nadal czytają tego bloga.
Macie taką osobę w swoim życiu, która jest w nim od dawna i w sumie jak tak sobie pomyślicie o tym, że miałaby zniknąć to ogarnia was strach, panika i ogromny ból ? Nie wyobrażacie sobie tego, wydaje się to nierealne bo przez ten cały czas myśleliście - do końca życia ? No ja mam taką osobę, nawet nie jedną tak naprawdę, no, ale tu jest mowa o tej jednej konkretnej no więc ona jest dla mnie taką osobą. Niezmiernie ważną i nie do podrobienia. Czasami głupią jak but, ale ogólnie to cholernie inteligentną. Czasami sobie myślę - znam go na wylot, ale mam też świadomość, że pomimo tych, że tak powiem dziewięciu lat stażu naszej znajomości to tak naprawdę pewnie jeszcze wielu rzeczy nie wiem. Dowiaduje się czegoś nowego codziennie i to jest piękne. Za parę lat będę już mogła powiedzieć - wiem o Tobie wszystko. Trochę przerażające nie? Że ludzie się tak otwierają na siebie nawzajem i potem możesz się jedynie zastanawiać czy to Ty jesteś na pewno tą osobą, która zna Cie najlepiej haha :D Pamiętam większość momentów kiedy się widzieliśmy, może nie każde wyjście na podwórko w celu zabawy, ale te późniejsze jak najbardziej. Pamiętam jak byłeś głupim bucem i razem z kolegami oblałeś mnie od stóp do głów wodą w zimny, tak kurde, zimny lany poniedziałek. Płakałam wtedy, płakałam przez Ciebie dwa razy w życiu i to był jeden z tych momentów. 9 lat i tylko 2 razy ? Powiem Ci, że szacun dla Ciebie ^^ Drugi raz był kiedy najpierw obmyłeś mnie śniegiem, a potem rzuciłeś we mnie kawałem lodu. Powiem Ci, inteligentnie xd Pamiętam jak konkurowaliśmy między sobą w sprawie biegania, zawsze byłeś ode mnie szybszy. Pamiętam jak obrzucałeś mnie trawą, patykami i innym "gównem" i denerwowałeś mnie tym cholernie, ale jednocześnie bawiło mnie to i tak naprawdę nie chciałam żebyś przestawał bo to było takie no, charakterystyczne wiesz dla cb i dla nas tak naprawdę bo na nikogo innego nie nawalałeś trawy...W każdym razie, pamiętam też jak bałam się dzwonić do cb domofonem, ale to już wiesz, pamiętam jak często kitraliśmy się tam samo jak graliśmy w chowanego, a potem, potem wyjechałam. Nie mieliśmy kontaktu ze sobą mniej więcej rok. Nie wiem czy pamiętasz ten głupi moment kiedy 13-letnia ja, debil wszech czasów przez Klaudie wysłałam do Ciebie wiadomość tak nagle z koziej dupy czy bedziemy razem ? Pamiętasz to ? Bo ja tak, chociaż wolałabym byś tego nie pamiętał haha. Zerwałam z Tobą po tygodniu bo nie złożyłeś mi życzeń z okazji walentynek. To był dziwny epizod i naprawdę nie wiem co ja miałam we łbie, ale musiałeś mieć ze mnie niezły ubaw. Chyba, ja bym miała :D Potem, cóż, potem był dalszy etap rocznego nieodzywania się aż do momentu kiedy zaczęliśmy rozmawiać jak zawsze, ale w sumie trochę inaczej bo zaczęliśmy dojrzewać. Pamiętam jakie to było dla mnie dziwne, że nagle z piaskownicy trafiliśmy na ławki i razem pijemy piwo czy wódkę. Czas tak szybko zleciał, tak szybko przestaliśmy być dziećmi. Widziałeś mnie jak rzygam, niosłeś mnie pijaną dobry kawał drogi aż nie zaczęłam sama iść. Przychodziłam na Twoje mecze na orlik i patrzyłam jak sobie radzisz na boisku. Krzyczałam na Ciebie kiedy nie chciałeś iść do lekarza gdy znów coś sobie zrobiłeś. Jesteś straszną kaleką czasami chociaż ostatnio coraz rzadziej się to zdarza. Wychodziliśmy razem na miasto, piliśmy piwo i gadaliśmy. Dużo gadaliśmy chociaż były też momenty kiedy przez miesiąc lub więcej milczeliśmy. Pamiętam jak wybuchłeś i napisałeś mi esej na temat tego jaka to zła ja jestem. Pamiętam jak Cię zawiodłam tą sytuacją na ognisku z Kleo, wiesz o co mi chodzi, tak wgl to przepraszam, cały czas mam przed oczami Twoją minę jaką wtedy miałeś. Byłeś taki wściekły na mnie, nie dziwie Ci się w sumie chociaż wtedy nie do końca wiedziałam dlaczego tak jest, Pamiętam sylwestra, nie jednego, bo tak naprawdę spędziliśmy 2 i pół sylwestra razem. O tym pierwszym, który był taki pół na pół nie będę wspominać tutaj, ale Ty doskonale wiesz o czym mówię. Te kolejne cóż, widziałam Cię pijanego, odprowadzałam Cię do łóżka i kazałam Ci iść spać. Podszedłeś do obcych ludzi złożyć życzenia, to było zabawne. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać bo moja pamięć jest pojemna, ale może przejdę już do czegoś innego. Wiesz, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, ale ja zawsze widziałam i nadal widzę to jak bardzo się o mnie troszczysz. Jesteś jedną z niewielu osób, które się czasami o mnie naprawdę martwią. Czasami nawet zachowujesz się jak taki tata, który powstrzymuje swoją córkę przed robieniem głupot lub każącym zrobić to i to bo jak nie to będzie źle, ale to tylko czasami i nie mówię, że to źle, to bardzo dobrze. Jesteś tak cholernie kulturalny, że mimo iż o tym doskonale wiem to nadal czasami jestem w szoku kiedy tą swoją kulturę pokazujesz. Potrafisz mnie rozbawić i powiem Ci, że praktycznie zawsze jak rozmawiamy (chyba, że to jakiś smutny czy poważny temat) to się uśmiecham, cały czas niezmiennie. Dla mnie zawsze byłeś wyjątkowy i wydaje mi się, że ja widzę w Tobie więcej niż inni, tak po prostu. I mimo wszystko, że widziałam i widzę więcej to przez jakiś czas, bardzo długi czas byłam cholernie ślepa. Szukałam to złe słowo, czekałam, aż pojawi się ktoś i wiesz co jest cholerną ironią ? Że ten ktoś cały czas był obok. Jak to w zwyczaju mam mówić - to ludzie, którzy widzą są najbardziej ślepi i cóż, ja tez byłam. Przepraszam za to. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem wdzięczna za to, że jesteś mój Ty przystojniaku 11/10 z najpiękniejszymi dołeczkami w policzkach i błękitnymi oczami. Są jeszcze rzeczy, które chciałabym Ci powiedzieć, właśnie, powiedzieć, nie chciałabym ich pisać więc jak uznam, że to odpowiedni czas to powiem Ci to i owo. Mogłabym tu wymienić Twoje wszystkie zalety, ale to chyba nie ma sensu. Nie do końca o to chodzi w tej notce chociaż ja tak naprawdę nie wiem do końca o co w niej chodzi, chciałeś bym coś napisała no to masz, mam nadzieję, że nie napisałam nic złego i głupiego i, że chociaż trochę się uśmiechniesz jak skończysz to czytać. W sumie napisałam w większości to co już raczej wiesz, ale powtórki nigdy za wiele zwłaszcza jeśli to co napisałam jest w jakiś sposób miłe.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Mój ślub

Przed chwilką obejrzałam chyba najsłodszy filmik ślubny na yt ze wszystkich jakie już obejrzałam. Przed obejrzeniem go obejrzałam inny, w którym pewna dziewczyna wypowiadała się na temat swojego głosu, a dokładniej tego, że bardzo cicho mówi. Jest to spowodowane tym, że była szykanowana w szkole przez to, że rzadko się wypowiadała, a jak już to robiła to mówiła bardzo cicho. Dzięki yt zaczęła się otwierać i teraz ma już z tym mniejszy problem. Mimo, że jej nie znam, a na yt widziałam ją pierwszy raz to poczułam dumę bo mimo wszystko nie poddała się, nie popadła w depresję tylko zwyciężyła to. Stworzyła te video ze wzgląd na ludzi, którzy wytykali jej, że na filmikach zdarza jej się czasami tak ściszyć głos, że wg nich wygląda to dziwnie i głupio. Podziwiam ludzi, którzy potrafią przyjąć takie rzeczy na klatę i iść dalej. W każdym razie kiedy zobaczyłam później filmik o tym jak szczęśliwa jest kiedy wprowadziła się do nowego domu, a następnie film o jej wymarzonym ślubie to mnie to cholernie rozczuliło. Ta dziewczyna oraz jej chłopak (a tak naprawdę już mąż) maja manię na punkcie Disneya. Każdy ma coś takiego za czym szaleje, u nich są to filmy i postacie z nich więc też ich ślub był tym przepełniony. Mimo, że ja nie lubię słodyczy, przepychu itp rzeczy to ten film był dla mnie tak uroczy, że aż byłam zaskoczona własną reakcją. Słodszego filmu o ślubie w życiu nie widziałam i poczułam tak cholerne szczęście z jej powodu, że udało jej się, no wiecie, że mimo szykanowania nie poddała się. Aj, powtarzam się, ale chcę byście zrozumieli dlaczego poczułam szczęście dla osoby, której kurde nie znam. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby ktoś kto jest tak przesłodzony i ma tak przesłodzone życie mi totalnie nie przeszkadza. Podlinkuje wam na końcu odpowiednie video, może ktoś będzie chciał zobaczyć. 
W każdym razie piszę to wszystko dlatego, że sama zaczęłam z tego powodu rozmyślać nad własnym ślubem. Nie mam chłopaka, a co dopiero narzeczonego, ale marzyć zawsze można nie ? Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym jak mógłby wyglądać mój ślub, ciężko mi jest wgl sobie wyobrazić moja przyszłą rodzinę, dom itd. Potrafię sobie jedynie wyobrazić dom, ogródek, biegające dzieci, mnie i jakiegoś faceta, który zamiast głowy ma znak zapytania więc wyobrażenie sobie własnego ślubu jest dość ciężkie, ale jakieś wytyczne gdzieś na końcu mojej głowy mam. 
Widziałam sporo zdjęć czy filmów o ślubach, najczęściej totalnym przypadkiem. Jedne są ogromne i wyglądają jak wielka chmura brokatu, a drugie skromne jak jeden kwiatek na polanie pełnej trawy. 
Wyszłam z założenia, że nie chciałabym przepychu, wielu ludzi i ogromnego wow. Po co komu coś takiego ? Zaprosiłabym najważniejszych dla mnie ludzi, dobrych znajomych a nie jakichś krewnych z koziej dupy, których nawet nie znam mimo, że wielu ludzi tak robi i jest ok. Dla mnie nie byłoby ok. Nadal się waham czy brać ślub tylko cywilny czy może jednak zrobić taki, no religijny ? Tak to można nazwać. W sumie jak byłam mała to chciałam się ochajtać w jakiejś starej, ale pięknej Cerkwi, takiej drewnianej, niezbyt dużej. Nie wiem czy będzie mi to dane bo prawda jest taka, że ciężko jest znaleźć prawosławnego chłopa, katolików jest więcej, a co jeśli mój przyszły nie będzie chciał ślubu w Cerkwi lub wgl będzie ateistą? Na kościół się nigdy nie zgodzę, jak nie Cerkiew to tylko cywilny. Może to brzmi egoistycznie, ale nie lubię kościołów, tyle. Gdybym miała brać tylko cywilny ślub to zażyczyłabym sobie ślubu na łonie natury, bo to jest możliwe więc czemu nie ? Zawsze mi się podobały takie śluby, a potem wesele na świeżym powietrzu czy otwartym, wielkim białym "namiocie". 
Coś takiego nie ? No wygląda to pięknie, przynajmniej dla mnie. 
W sumie nie znam się zbytnio na tym jak przebiega wesele bo powiem szczerze, że chyba byłam tylko na dwóch i to jak byłam mała, więc szybko z nich wychodziłam. Niewiele z nich pamiętam, pamiętam masę jedzenia, pijanych ludzi, tańce z rodziną i szybki powrót do domu. Nigdy nie dotrwałam do krojenia tortu, nie brałam udziału w łapaniu wianka czy innych zabawach wiec nie wiem jak to naprawdę wygląda. Trochę smutne, ale mam nadzieję, że to nadrobię zanim sama wyjdę za mąż. 
Co do sukni to hm, ciężki temat. Z jednej strony chciałabym ubrać się jak księżniczka, w wielką białą suknię, z takim szerokim dołem i wgl, ale jak w tym chodzić by się nie potknąć lub tańczyć? Ło matko, nie wyobrażam sobie tego. Gdybym jednak zdecydowała się na taką to z pewnością w połowie wesela jak nie wcześniej zmieniłabym ją na jakąś wygodniejszą, zgrabną kieckę :D No i kwestia koloru, większość wybiera biały, czy to trochę nie przereklamowane ? Czarna byłaby idealna haha, ale to trochę nie wypada. Może biały, może bardziej ecru, zobaczy się jak będę musiała wybierać hah. 
Jakichś innych pomysłów nie mam póki co, zwłaszcza, że to przecież nie tylko ja będę decydować o tym, a również mój mężczyzna jeśli taki się wgl znajdzie.. 
To tyle na dziś, może zobaczę za parę lat czy ta bazgranina się spełni :P 
Bye 



Jakby ktoś chciał looknać :3 

sobota, 18 czerwca 2016

01:03

Jest po pierwszej w nocy. 
Jestem po x kieliszkach wina. Piłam je sama. Czy to już podchodzi pod alkoholizm ? Rzadko pijam sama wino, ale często pije sama piwo. Nie, nie to nie jest alkoholizm bo zazwyczaj piję z przyjemności. Dziś piłam ze smutku, wyjątkowo. 
Czuję się samotna. Nie wstydzę się o tym pisać, czuję się strasznie samotna. Wynika to zapewne z faktu, że tęsknie za rodziną. Jedyne o czym teraz myślę to mój dom. Boże, jak bardzo chciałabym się tam teraz znaleźć. Czeka mnie jeszcze co najmniej 6 dni siedzenia samemu w Lublinie. Wszyscy moi znajomi już wyjechali, wrócą na jeden dzień na poprawę i wakacje. Boże, jak bardzo chciałabym być teraz w domu. 
Tęsknie nie tylko za tym. Kurde, czemu moje życie przynajmniej w 33% polega na tęsknocie. Chyba zrobiłam coś nie tak w moim życiu. 
Wczoraj o tej godzinie zaczynałam pisać list, a skończyłam to robić po godzinie. Godzinę pisalam piórem na kartce słowa, które nawet nie wiem czy dotrą kiedyś do odbiorcy. Napisałam w nim wszystko co siedziało we mnie od jakiegoś roku. Kurde, za 5 dni minie dokładnie rok. Tyle czasu trzymałam to wszystko w sobie. To tak cholernie przykre. 
Szczerze ? Nie wiem po co to piszę, chyba po prostu znowu mam taką potrzebę. Wiecie, najgorsze jest to, że mimo, że mamy wokół siebie tyle ludzi to i tak potrafimy czuć się samotnie. Wszystko się kręci wokół osób, których już nie ma, a były, wokół osób, które chcemy by się pojawiły w naszym życiu, a tego nie robią, wokół codziennych czynności, miłości, przyjaźni, rodzinie. 
Od jakiegoś czasu staram się być samowystarczalna. Chodzi o to, że jestem strasznie nieśmiała jeśli chodzi o niektóre aspekty mojego życia. Nie jestem na przykład w stanie pójść sama do kina. I to nie chodzi o to, że to nie może być fajne i, że koniecznie trzeba iść z kimś. Właśnie kurde to jest ponoć przyjemne. Ponoć spędzanie czasu we własnym towarzystwie potrafi być cholernie fajnym doświadczeniem, a ja nie do końca potrafię to robić. Nie mam problemu by znaleźć osoby, które robiły by takie rzeczy ze mną. Ja bym po prostu chciała zobaczyć jak to jest być całkowicie samowystarczalnym, dowiedzieć się czegoś nowego. Od x czasu próbuję właśnie sama pójść do kina. Może wtedy inaczej bym to odebrała ? Może wtedy nie skupiałabym się na tym co myśli osoba z którą przyszłam, myślałabym tylko o tym co ja sama myślę. Nie myślałabym o tym czy druga osoba lubi taki sam popcorn jak ja, czy ona chce iść do kibla czy nie, czy lubi takie filmy jak ja i czy na pewno nie żałuje, że ze mną poszła. Wstydzę się, wstydzę się pokazywać sama publicznie bo czuje się tak jakby inni myśleli - o jaki przegryw, przyszła sama, nie ma kolegów. Chociaż kurde wiem, że przecież nie dlatego byłabym tam sama, wiem, że oni nie wiedzą o mnie nic. Przeskoczyłam trochę barierę własnego komfortu i zaczęłam sama chodzić na spacery, nie tylko w miejscach gdzie spotkam mało ludzi, ale w miejsca gdzie ludzi jest pełno i czułam się z tym wybornie. To jest coś cudownego, jedyną osobą na której się skupiam jestem ja sama. Jutro spróbuję wybrać się sama w kolejne miejsce a w niedzielę w kolejne. Może to się wydawać głupie, że mam takie "problemy", ale w jakiś sposób jest to ważne dla mnie i ja chyba po prostu w ten sposób chcę się uwolnić z moich własnych kajdan, które mnie oplatają. Chcę zacząć być otwarta na innych w pełni, być w pełni otwarta na świat, ale najpierw muszę otworzyć się sama na siebie, otworzyć siebie bo inaczej daleko nie zajdę, a poniekąd przez to mam tą pieprzoną iluzję, że jestem samotna, chociaż nie jestem. Bo przecież tak naprawdę mam kogoś cudownego, mam siebie i może to brzmi egoistycznie i narcystycznie, ale od dawna wyznaję zasadę, że jeśli nie jestem w stanie kochać siebie to nie będę wstanie w pełni kochać kogoś innego. Dużo ludzi nie docenia samych siebie, nie potrafią dojrzeć, że największym cudem jesteśmy my sami i, że to we własnym towarzystwie powinniśmy czuć się najlepiej.


Just love this song! Odpływam przy niej, totalnie 

środa, 15 czerwca 2016

Piękne momenty

Ostatnio byłam w ramach zajęć ze studiów w ogrodzie botanicznym UMCS-u, bawiłam się świetnie, to przepiękne miejsce więc w tej notce po prostu wstawię parę zdjęć :) Z całego serca polecam te miejsce ! 






















Przekrzywione trochę, głupie bardzo, ale jest i jest cudowne. Chociaż mój rozkracz jest tragiczny haha








poniedziałek, 6 czerwca 2016

Do świtu

Leżę na kanapie, jak zwykle ostatnio zapaliłam świece, wszystkie światła zgasiłam. Lubię taki nastrój mimo, że wokół mnie jest cisza i nikogo oprócz mnie nie ma.

Ten weekend był cudowny, wyjątkowy na swój sposób, duużo się działo. W piątek przyjechali do mnie rodzice. W planach było pójście a koncert i tak też zrobiliśmy. Grał zespół The Cranberries oraz jako support grało moje ukochane Lao Che. Ten drugi zespół zawiódł mnie tylko jedną rzeczą - grali za krótko, ale czego oczekiwać, to nie był ich wieczór. Poszłam tam w sumie jedynie z dwóch powodów - dla rodziców i dla Lao Che i bawiłam się świetnie mimo, że w którymś momencie nie miałam już siły śpiewać, podrygiwać, a tym bardziej chodzić. Byłam padnięta po prostu. Następnego dnia pojechałam z rodzicami na zakupy, a po zakupach do restauracji na obiad. Polecam z całego serca ormiańską knajpę Jazzve w Lublinie. Po obiedzie niestety musieli już wracać do domu, ale dzień się jeszcze nie kończył. Wieczorem odbywała się Noc Kultury. To jedno z tych lublińskich wydarzeń dzięki którym zakochałam się w tym mieście. Może dla kogoś coś takiego jak kultura to przeżytek, może dla kogoś jest to nic znaczącego, może ktoś woli telefon, komputer i chlanie w barze, ale ja nie jestem kimś takim. Tam się zawsze tyle dzieje, jest tak pięknie, że ciężko jest to słowami opisać, to trzeba zobaczyć. 
Siedziałam na rozwiniętej trawie na środku ulicy, czytałam przeszywające serce wiersze, zawieszone na płótnie w wąskiej uliczce ze starych kamienic, jadłam przepyszne lody, patrzyłam jak pewien mężczyzna robi zwierzęta z balonów, pijąc piwo pod ratuszem patrzyłam jak ludzie tańczą z ogniem, tańczyłam do afrykańskich rytmów po środku starówki, oglądałam 100-letnią karuzelę, widziałam jak dziewczynie nie wychodziło chodzenie po linie, widziałam stare motocykle i ludzi przebranych w ciuchy z lat XX., widziałam sklepy w których szyldy zmieniono na inne - takie z lat XX., właśnie, wchodziłam do starego autobusu, który w środku wyglądał bardziej jak pociąg niż jak teraźniejszy jego odpowiednik, oglądałam tzw "ogórki", podpita biegłam po watę cukrową, byłam zagadywana przez najróżniejszych ludzi, słuchałam muzyki z dawnych lat w urokliwej scenerii, oglądałam występ chłopaków tańczących taniec robota i breakdance, oglądałam wystawę malarską młodszej ode mnie dziewczyny - była zajebista, wpisałam na tablicy, że czekam na miłość, widziałam zdjęcia małych dziewczynek tańczących balet, w ich oczach była ogromna pasja, widziałam ogniste drzewo - konstrukcję z drutu i zapalonych zniczy, zostałam zagadana przez rosjanina, który pytał - pójdziesz ze mną na wódkę ? Dwie ? Trzy ? To może do teatru ? Widziałam tyle rzeczy, słyszałam wiele rodzajów muzyki, spotkałam tyle ludzi, a każdy z nich był inny. Na koniec wieczoru tańczyłam. Tańczyłam pod gołym niebem pełnym gwiazd. Tańczyłam tak przez dobre ponad dwie godziny, aż w którymś momencie zrobiło się jasno. Tańczyłam tak jak chyba nigdy, nie tańczyłam sama, tańczyłam z koleżanką, ale czułam się tak jakbym była w innym świecie. Tańczyłam tak jak tańczy moja dusza. Wszyscy się na nas gapili, zrobiłyśmy niezłe show, ale to dlatego, że tańczyłyśmy bez zahamowań. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę miałam gdzieś wszystkich innych ludzi, chyba pierwszy raz przestałam zwracać uwagę na to co pomyślą czy na to jak w tym momencie wyglądam. Odpychałam każdego chłopaka jaki chciał zabrać mnie lub koleżankę do tańca. Nie chciałyśmy tańczyć z nimi, jak tańczy się z kimś to wtedy ten taniec nie jest tak wolny niż jak nie musisz trzymać kogoś za ręce. Czułam się wolna, sexowna, pożądana. Chciałabym czuć się tak zawsze, czuć się właśnie tak wolna i tak szczęśliwa. Do domu wróciłam po 5 rano. 



Resztę zdjęć ma koleżanka, ma mi je przesłać później więc na razie wstawiam tylko to choć i tak większość "zdjęć" mam w głowie.




wtorek, 31 maja 2016

Często

Dzieci.
Często widzę dzieci.
Często widzę dzieci wpatrzone w technologię XXI wieku.
Często też jednak widzę dzieci nie wpatrzone, dzieci bawiące się jak kiedyś ja.
Dzieci.
Chowające się przed jadącym samochodem, a potem celujących w niego nieistniejącym pistoletem.
Szczęśliwe i rozchichotane z taką typową dziecięcą wyobraźnią.
Biegające z patykami - najlepszą bronią dziecięcą wszech czasów.
I wtedy sobie przypominam, przypominam sobie jak bardzo kochałam te czasy.
I wspominam.
Wspominam nie tylko moje dzieciństwo do którego tak bardzo chciałabym wrócić. Wspominam wiele rzeczy. Sytuacje, które miały kiedyś miejsce. Dawno bądź niedawno. Wspominam wyjazdy rodzinne, dziecięce przyjaźnie, znajomości zamierzchłe tak bardzo. Na każdym kroku coś przypomina mi o czymś. To niewyobrażalne jaką moc ma nasz umysł, że potrafimy pamiętać tyle informacji, twarzy, sytuacji. Złota rybka pamięta tylko ponoć 3 ost minuty choć tak naprawdę ryby pamiętają do 3 miesięcy, ale to nadal mało. Człowiek potrafi pamiętać wiele lat wstecz, z dokładnością ogromną. Utrapienie i nie.
Mówi się, że nie powinno się żyć przeszłością, ale i tak każdy w jakiś sposób nią żyje. Nie da się nią nie żyć. To ona kreuje to kim jesteśmy teraz, to jakie mamy podejście do pewnych spraw. Gdybyśmy faktycznie mieli nie żyć przeszłością to po co wgl żyć ? W takim wypadku wszystko co zrobimy teraz i tak nie będzie miało żadnego znaczenia. Uczymy się na błędach. Czasami o tych błędach zapominamy, czasami warto jest zagłębić się w zakamarki swojego umysłu i przypomnieć sobie co było nie tak by pamiętać żeby tych błędów nie popełniać znowu. Z drugiej strony, nie wiem jak innym ludziom, ale dla mnie wspominanie dobrych rzeczy powoduje radość. Bo wiecie, wtedy zdaję sobie sprawę jak wiele fantastycznych rzeczy mi się przydarzyło, zdaję sobie sprawę, że warto jest przeć do przodu by nazbierać więcej takich wspomnień. Tak naprawdę bardzo rzadko wspominam źle. To skupianie się na złych momentach jest złe i wtedy faktycznie mogę powiedzieć,że takie życie przeszłością nie wróży nic dobrego. To jedynie każdego człowieka doprowadzi kiedyś do depresji, czystej niechęci do życia. Ja nie darzę nienawiścią nikogo, każdego człowieka wspominam głównie w dobry sposób mimo, że nawet te dobre rzeczy powodują często smutek spowodowany tęsknotą. Może czasami nie potrafię się pozbierać, faktycznie, to jest ciężkie, ciągle rozpamiętuje, ale daje mi to w jakiś sposób nauczkę by do każdego człowieka mieć ograniczone zaufanie jak podczas prowadzenia auta oraz by uważać, po prostu uważać i nie oddawać siebie komuś za szybko. Niezależnie od tego czy jest to kobieta czy facet, to nadal człowiek, zwierzę bardziej przebiegłe i niszczycielskie niż inne zwierzęta.
Wszystko ma swoje skrajności, tak jest też z myśleniem. Jeśli skupiamy się na tym co złe kiedyś - popadamy w skrajność, jeśli skupiamy się za bardzo na tym co teraz bez względu na to co nas już życie nauczyło - popadamy w skrajność, jeśli za bardzo skupiamy się na przyszłości - popadamy w skrajność bo zapominamy o tym co tu i teraz. Zawsze musi być ten złoty środek, dla mnie jest to tu i teraz wsparte tym co dobre lub w mniejszym stopniu złe kiedyś oraz wsparte tym co te teraz może mi przynieść w przyszłości.
Każdy kto czyta tego bloga pewnie zdążył zauważyć, że zazwyczaj piszę o tym co kiedyś, rzadko piszę o tym co robię teraz -bo co tu pisać ? Półsiedzę na łóżku, obok mnie leży sok bananowy, elektryk, mnóstwo poduszek, głowa mnie boli, chce mi się spać, a nadal wpatruje się w biały ekran komputera i czarne literki. Nie to chcę kiedyś czytać. Chcę czytać o tym co się wydarzyło, chcę móc wspominać chwile większe niż chwile małe kiedy siedzę i piszę tę notkę. Rzadko też piszę o przeszłości bo moje plany są małe, nie wybiegam za bardzo w przyszłość bo nie chcę się zawieść. Tyle razy się już zawiodłam na planowaniu. Poza tym pisanie o wydarzeniach jest ciekawsze niż pisanie o tym, że jem kanapkę. Piszę o tym co mnie trapi, co czuję i jeśli w głębi serca nadal coś rozpamiętuję to znaczy, że najwidoczniej tego potrzebuję, czasami warto jest na chwilę usiąść i poczekać, a krok do przodu zrobić wtedy kiedy jest się na to gotowym.
Rozpisałam się, chciałam jeszcze powstawiać parę zdjęć i napisać trochę co innego, ale palce same mnie poniosły w zupełnie innym kierunku. Właśnie w taki sposób pisanie sprawia mi przyjemność, że nie muszę siedzieć i przez pół godziny wpatrywać się w okno bloggera, wystarczy, że palce same naciskają odpowiednie klawisze odwzorowując to co w głowie i sercu.


poniedziałek, 16 maja 2016

Bla bla bla

Widzę Cię ! ^.^

Ciągle ktoś tu zagląda, aż jestem w szoku normalnie :o W takim razie chyba jednak powinnam cokolwiek nabazgrać :) 
Właśnie siedzę, słucham muzyki i czekam aż mi się wgra plik na OneDrive bo jestem w trakcie robienia notatek na jeden z 3 kolosów jakie mnie czekają w tym tygodniu. Niezły zapierdol tak szczerze, ale dam radę. Kto jak nie ja ? 
Ostatnimi czasy w sumie tylko ciągle się opierdalałam i imprezowałam. Najpierw były juwenalia (mówię o tych w Lublinie) połączone z feliniadą i kulturaliami. Było zajebiście. Dawno się tak nie wybawiłam. Prawie każdy zespół mnie w jakimś stopniu porwał, zadowolił, jak zwał tak zwał. Moc energii jaką można otrzymać na takich wydarzeniach jest nie do opisania. Najlepsze są chyba te momenty w których widzisz masę ludzi, którzy w jednym momencie zaczynają śpiewać to samo. Wszyscy jednym tchem wykrzykują słowa piosenek niezależnie czy są młodzi czy starzy. Na jednych twarzach widać ekscytację, na innych sentyment, na kolejnych wrażliwość, czasami widać też znudzenie, ale jednak Ci wszyscy ludzie w jakiś sposób łączą się w tym momencie. Wszyscy razem skaczą, uśmiechają się do siebie itd. Dla mnie to jest coś pięknego, przynajmniej wtedy wszyscy jesteśmy jednością, nie ma między nami różnic. Pijani czy nie pijani, każdy się dobrze bawił, to było widać. Poznałam paru ludzi, spotkałam się po raz pierwszy z człowiekiem poznanym przez neta i kurde, naprawdę bawiłam się wybornie no i pierwszy raz tańczylam w pogo haha. Świetne uczucie, polecam ! 
W ten weekend przyjechała do mnie Kla, nareszcie, czekałam na to. Co prawda pogoda nie dopisała, ciągle lało, a medykalia na które się razem wybrałyśmy szczerze to były lekko do dupy. Całe szczęście chociaż jeden koncert się udał i był to koncert Zeusa. Kurde, ten człowiek swoimi tekstami oraz tym jakie poglądy wyznaje tak dużo wniósł do mojego życia, że usłyszenie go na żywo było dla mnie takim małym spełnieniem marzenia. Żałuję, że nie mogłam zrobić z nim zdjęcia czy chociaż podziękować mu za uświadomienie mnie w pewnej kwestii, ale i tak jestem mega szczęśliwa z tego, że po prostu mogłam tam być. 
Od ostatniej notki minęło sporo czasu, w między czasie zdążyłam wrócić do Białego parę razy. Raz jak były katolickie święta. Widziałam się wtedy z Damianem, który przyleciał do Polski. Byłam w pewnych sentymentalnych dla mnie miejscach. Raz przypadkiem, raz specjalnie. Byłam nawet pod blokiem pod, którym nie powinno mnie być. Spędzałam czas na różne sposoby, raz szczęśliwa, a raz przepełniona smutkiem. Potem były moje, prawosławne święta. Jak zwykle obżarłam się jak świnia i teraz muszę zrzucić te dod 4 kg, które przybyły mi przez rzucenie elektryka (do którego bądź co bądź wróciłam bo jednak mój organizm wcale nie czuł się lepiej bez niego, a ja to lubie) no i przez te całe żarcie na świętach. Fit in progress, zaczełam ćwiczyć więc na wakacje znów będzie super sylwetka :3 
Za tydzień znowu wracam do Białego bo jakoś tak się nazbierało dużo wolnego więc aż cały tydzień posiedzę w domu. <3 
Własnie skończył mi się wgrywać plik także kończę te pisaninę, nie będę znów pisać, że teraz będę pisać częściej bo i tak gówno z tego wychodzi. Kidy będzie wtedy będzie, tak jak miłość. 
Byee 


Przywitajcie Milkę, jedną z moich cudownych podopiecznych <3




Czy mi się tylko wydaje czy ja się ciągle zmieniam z wyglądu? 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Nie cofnęłabym.

Pod wpływem pewnego filmiku ( dla ciekawskich - Agent 700 - "Zabójstwo Adolfa Hitlera" ) na yt, zaczęłam rozmyślać nad czasem, a konkretnie nad jego cofnięciem.
Pewnie każdy człowiek kiedyś, w którymś momencie swojego życia zastanawiał się nad tym jak to cudownie byłoby cofnąć czas, ale czy faktycznie ? Czy faktycznie to byłoby takie cudowne ?
Jeśli przyjmiemy, że nic nie dzieje się przez przypadek, że wszystko jest zaplanowane i ma jakiś cel, wpływ na przyszłość to czy zmiana przeszłości nie byłaby błędem ? Z drugiej strony gdybym dostała teraz w łapki sprzęt, który umożliwiłby mi przeniesienie się w czasie to też można uznać, że tak musiało być i, że jak to zrobię no to spoko. Takie błędne koło się robi.
Jeśli natomiast pominiemy wgl sprawy związane z tym co napisałam powyżej to niby nie ma problemu nie ? Tyle, że trzeba pamiętać o tym, że wszystko co kiedyś zrobiliśmy ma wpływ na to co się dzieje teraz. Znaczy, wszystko, no ta 1 co dostałeś tam wiesz z fizyki w 1 klasie gimnazjum wpływu raczej nie ma, ale załóżmy, że większość czynów ma ;p No więc ja np kiedyś jak sobie tak myślałam nad tym co bym zmieniła to byłoby to nie wypuszczanie mojej kotki z domu na czas mojej i rodziny nieobecności pewnego dnia. Może wtedy nie znaleźlibyśmy jej 4 dni potem martwej. Z drugiej strony wtedy prawdopodobnie nie odbyłabym pewnej rozmowy, nie miałabym tego doświadczenia związanego ze śmiercią kogoś bliskiego, prawdopodobnie nie adoptowałabym moich dwóch kolejnych kotów, nawet jeśli dzięki temu ominęłaby mnie śmierć drugiej kotki to nie wyobrażam sobie teraz życia bez Pretka. Tyle rzeczy mogłoby się nie wydarzyć, a ja nie jestem pewna czy chciałabym by się one nie wydarzyły. Tak jest z mnóstwem takich momentów, które mi niekoniecznie pasują, ale no niestety niosą one smutną konsekwencję wykasowania tego co było dobre. Także mam nadzieje, że nigdy ludzie nie wynajdą maszyny czasu. Wyobraźcie sobie taką sytuację jak w tym filmiku - ktoś cofa się w czasie i zabija Hitlera. Przecież w tym momencie prawdopodobnie masa ludzi by znikła z powierzchni ziemi, część ludzi nagle by odżyła, świat byłby zupełnie inny. Nikt nie wie czy to by odniosło pozytywny skutek czy negatywny, ale ja szczerze chyba wolałabym nie próbować. Są jednak rzeczy, których nie powinniśmy zmieniać i wydaje mi się też, że niczego w swoim życiu nie powinniśmy żałować.











Wiem, że to robisz, widzę, nie jestem ślepa.
Czy Ty wiesz, że ja wiem ? 
Jaki to ma cel ? Co chcesz mi przekazać ? 



poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Lonely

Samotne dni. 
Samotne wieczory. 
Samotne noce. 
Samotne życie. 
Muszę przyznać, że to w sumie wcale nie jest takie złe. Może i brakuje w ciągu dnia sms rano czy popołudniu z zapytaniem jak się czuję i czy wszystko w porządku. Może i brakuje sms'a na dobranoc czy wieczornego przytulania się podczas oglądania filmu. Może i brakuje spędzenia nocy przytulonym do drugiej osoby. Może i brakuje tego kogoś kto będzie przez życie trzymał za rękę...
ale może tak jest lepiej ? 
Zwłaszcza kiedy ma się dość chorych i męczących sytuacji, ma się dość zawodów i przykrości. 
Ale koniec takich smętów!

Postanowiłam ostatnio, że będę co wieczór chodzić na samotne spacery bo jest to cholernie przyjemne, można sobie na spokojnie porozmyślać i wgl, a poza tym w Lublinie warto spacerować bo Starówka jest naprawdę przepiękna więc co wieczór będę chodzić na spacery jeśli mi na to czas pozwoli. Dzisiaj byłam własnie na takowym i pierwszy raz w życiu zaczepiono mnie na mieście haha. Nie odwzajemniłam co prawda owego "podrywu" bo ja to do takich osób nie należę, ale nie powiem, zrobiło mi się miło :3 Po owym spacerze wmusiłam w siebie spotkanie się z pewnym facetem, którego poznałam gdzieś tam przez internet. Ta..wmusiłam, więcej tego nie zrobię, nast razem posłucham swojej czujki, która ewidentnie mówiła mi, że to głupi pomysł. Otóż owy facet przyszedł na spotkanie pijany. Zapach alko niósł się za nim jak perfumy wypsikane zbyt obficie, bełkotał tak, że czasami nie mogłam go zrozumieć. Cisnęłam bekę przez całe spotkanie, które bądź co bądź nie trwało długo bo szybko uciekłam. Jak można mieć aż tak mało klasy by przyjść na spotkanie napierdolonym ?! Haha, masakra. To spotkanie przebija nawet te, które kiedyś tu opisywałam, o takim kolesiu co to szedł 10 metrów przede mną bo się fochnął xd 

Nie mam zbytnio weny żeby się rozpisywać, ale chciałam o tym napisać co by mieć co czytać na starość więc zakończę notkę na tym :P 
Bye

niedziela, 27 marca 2016

Trzy światy

Ostatnio rozmawiałam z Marysią - dobrą koleżanką z roku o tym jak się czujemy kiedy jesteśmy w towarzystwie pewnych osób i dzięki temu zdałam sobie sprawę z pewnej rzeczy. Zdałam sobie sprawę o moich trzech światach jak ja to określiłam.
Otóż zauważyłam, że od kiedy mieszkam głównie w Lublinie mój świat się podzielił. Zauważyłam, że kiedy jestem tam to myślę głównie o studiach, osobach poznanych tam, ogólnie myślę głównie tylko o sprawach związanych z tym miastem. Jeżeli jednak przyjeżdżam do Białegostoku/Sochoni no to totalnie zapominam o tym wszystkim z Lublina. Jakbym przechodziła przez jakąś barierę, bramę czy chuj wie co. Czuję się trochę tak jakbym wiodła dwa życia. Kiedy jestem w jednym miejscu to wyłączam się na pewne sprawy, a włączam na inne. Nie wiem czy tak powinno być, ale z jednej strony to jest dobre bo mogę odpocząć. Często jak jestem w Lbn to się czymś stresuje, jestem ciągle zmęczona więc przyjazd do domu i odcięcie się od tamtych spraw jest dla mnie cholernie relaksujące. Tak samo w drugą stronę. Kiedy jestem dłużej w domu rodzinnym to czasami rodzice mnie wkurzają albo braciak, brakuje mi większej prywatności itd. Tych wad bycia w domu jest cholernie mało, ale jednak jakieś są więc jak jadę do Lbn no to jednak nie ma tego i w jakiś sposób mogę odpocząć. To jest wygodne bo wiem, że gdybym teraz siedziała w Lublinie to bym ciągle skupiała się na jednym, a tak przynajmniej nie myślę o tym aż tyle. 
Dodatkowo istnieje jeszcze pewna dziwna rzecz. Świat trzeci czyli to uczucie, które czuję kiedy jestem w towarzystwie pewnych osób. Można to opisać jako takie zatrzymanie czasu. Nie zauważasz kiedy czas zlatuje, nie zwracasz uwagi na to co się dzieje na mediach społecznościowych, często nawet nie zauważasz tego, że ktoś do Ciebie dzwoni, że wypisuje. Wyłączasz się, jesteś jakby w innym wymiarze i czujesz się tak tylko i wyłącznie dzięki tej jednej osobie, no ew paru osobom, a gdy żegnasz się z nimi to zaczynasz nagle myśleć w zupełnie inny sposób, nagle czas przyśpiesza, przypominasz sobie o tej, tamtej i o jeszcze kolejnej sprawie, "wracasz do żywych", To takie dziwne, a jednocześnie tak cudowne, że ktoś może na nas tak wpływać. Poznałam parę takich osób, parę z nich odeszło, parę nadal jest i kurde, to jest zajebiste. 

Pomijając jakieś takie dupne rozkminy to jest ogólnie OK. Nawiązując do notki o tym, że spinam dupę muszę zanotować tu iź
*przestałam palić elektryka 
Próbowałam to zrobić od dłuższego czasu, ale chyba czekałam na dobry moment po prostu i dobrym momentem okazała się być sytuacja kiedy to jechałam w czwartek do domu. Po prostu specjalnie zostawiłam fajkę w Lublinie. Nie mam kasy na nową, nie otaczam się teraz ludźmi, którzy palą owe e-fajki i nie mam dostępu do własnej więc wiedziałam, że odstawienie tego się uda. W sumie to stwierdzam, że jakoś bardzo uzależniona to ja nie byłam bo czuję tylko lekki dyskomfort, czasami o tym sobie pomyślę, ale w sumie da się żyć. Zauważyłam tylko, że więcej jem, ale to chyba dlatego, że muszę zaspokoić odruch wkładania czegoś do ust, że tak powiem. Najwyżej wezmę i zgrubnę ;p 
Ogólnie nie rzuciłabym gdybym nie miała chujowego sprzętu, ale skoro miałam to w sumie czemu nie. Chcę ogólnie sprawdzić czy polepszy się jakość mojego życia po odstawieniu. Powiedzmy, że dam sobie miesiąc przerwy, tyle z tego co wiem powinno wystarczyć by zauważyć jakieś zmiany. Chcę przede wszystkim sprawdzić czy będzie mniej mnie głowa bolała, czy będę mniej kaszleć itd.. Ogólnie chcę sprawdzić czy pewne objawy to wynik palenia czy jednak nie. Jeśli okaże się, że nic się nie zmieniło to wrócę do tego bo sprawia mi to przyjemność i nie widzę póki co większych argumentów by tego nie robić
*Piję dużo wody
Naprawdę sporo i pilnuję tego by wypijać odpowiednią ilość na dzień. Stwierdzam rzadsze bóle głowy, lepsze samopoczucie i więcej energii. Zdecydowanie na plus, a to przecież niby tylko woda. 
*Zaczęłam robić to co zaniedbałam 
*Ćwiczę regularnie 

Jest progress, byle dalej do przodu. Samodoskonalenie się jest ważne, polecam - poprawia jakość życia. 

wtorek, 22 marca 2016

Upadam i wstaję, w kółko i w kółko.

Leżę w łóżku. 
Jeszcze jakiś czas temu zdarzało się, że nie leżałam w nim sama. 
Czasami wpadnie koleżanka, czasami rodzina czy przyjaciele, ale zdarzało się, że wpadał ktoś inny. Ktoś to w jakiś niepojęty sposób potrafił zmienić moje nastawienie z "nie chcę z nikim być" na "może mogę spróbować". Tego kogoś już nie ma i to była moja ostatnia próba, przynajmniej w najbliższym czasie. 
Wiecie, to jest takie głupie. Przez całe nasze życie uczymy się nowych zasad, które określają nam jak się zachowywać w danych sytuacjach. Uczymy się ich na podstawie doświadczeń, tego co słychać u ludzi nam bliskich, z internetu czy książek. Wyrobiłam sobie, wydawałoby się, że dobrą metodę - nie szukać na siłę. Zwłaszcza kiedy się czegoś nie chce. Przez długi czas działało bo wiecie. Jeżeli się szuka czegoś na siłę, uparcie nie zwracając na inne rzeczy uwagi to albo to nie przychodzi albo przychodzi coś co nas rani. Kiedy nie szukałam, zazwyczaj przychodziło coś dobrego, tak, to się później psuło bo niestety u mnie tak już bywa, że rzeczy się psują, ale teraz...teraz było trochę inaczej.
Wręcz raziła ode mnie niechęć, tak ogromna, że żaden zdrowy na umyśle człowiek nie podchodziłby do mnie. Nie chciałam, miałam dość, byłam tym wszystkim zmęczona. Tak bardzo cholernie zmęczona. Zrobiłam coś dla fanu, to robienie czegoś dla fanu spowodowało, że powstało coś co już nie było tylko dla zabawy. Coś, co mi dało nadzieję, że może wreszcie będzie dobrze. Tym razem nie szukałam dlatego, że jak się nie szuka to przychodzi, nie szukałam dlatego, że tak bardzo tego nie chciałam. Dałam się wkręcić, dałam się okłamać, dałam sobie narobić nadziei jak jakiś głupek mimo, że już na początku zapaliła mi się lampka ostrzegawcza w głowie. Z dnia na dzień zamieniała się na czerwoną lampkę aż zdałam sobie sprawę, że to się zjebie. Zastanawiam się teraz, po co mi to było ? Dlaczego kurwa zawsze dostajemy to czego nie chcemy dostać ? 

Czytając to, pewnie myślicie sobie, że jestem teraz w stanie załamania, że jestem zła, że siedzę i płaczę. Nie jest tak, płakałam, faktycznie, wczoraj. Cichy dźwięk zamykanych drzwi, szuranie stóp, plecy na zimnej ścianie, podłoga, szloch, bezradność, smutek. Tak, czułam się beznadziejnie, ale ja płaczę tylko raz. Raz a porządnie i zbieram części mojej duszy. Czasami się rozsypują, ale nauczyłam się je szybko zbierać i składać do kupy. Tak często ktoś mnie ranił, nadal tak jest, nadal, ciągle ktoś to robi Najgorsze jest to, że mi się obrywa zazwyczaj za dobre chęci, za to, że się staram, że daję kawałek siebie lub po prostu dlatego, że ktoś postanowił zrobić błąd. Błędy niby się robi przypadkiem nie ? No kurwa nie zawsze, przekonałam się, że nie zawsze. 
W każdym razie - jest dobrze. Wstałam dzisiaj rano, spojrzałam na coraz to bardziej zielona trawę, słońce wystające znad drobnych chmur, przeanalizowałam sobie wszystko i ruszyłam do przodu.
I znowu będę chwytać dni, znowu pewnie będę naiwnie patrzeć w czyjeś nieszczere oczy, pewnie znowu będę upadać i wstawać, ale przede wszystkim nie zważając na wszystko, będę szczęśliwa. 

piątek, 11 marca 2016

Siedzę i chcę tańczyć.


Siedzę właśnie na moim ukochanym łóżku.
Jest mi zimno, ale mama dala mi wielki ni to płaszcz ni to koc ni to pled i jest mi cieplej.
Rodzice piją i jedzą na dole z przyjacielem, który w  tak dziwny sposób pojawił się któregoś razu w naszym życiu wraz z całą swoją rodziną.
Siedzę i myślę.
Powinnam się już ubierać i malować bo wychodzę do Gwintu. 
Będę tańczyć, będę pić, będę się dobrze bawić.
Spotkam przyjaciół, części z nich nie będzie, a co do jednej osoby to nie wiem czy będzie czy nie, a strasznie na to liczyłam. Cholernie mi przykro z tego powodu, ale są sprawy ważniejsze więc muszę zrozumieć. 
Siedzę i tęsknie. Nienawidzę tęsknić. Tęsknie za tyloma sprawami, osobami, zdarzeniami. 
Ale to nie jest dzień na to by rozmyślać nad swoim życiem, ten dzień jest zbyt dobry by popadać w smutki czy przyjemne, ale jednak egzystencjalne rozkminy.
Dziś będę się cieszyć się życiem, ponieważ od jakiegoś czasu wszystko zaczęło się powoli układać.

wtorek, 23 lutego 2016

Niewypowiedziane

Coś mnie dzisiaj strasznie korci do pisania. Więc jak korci to będę to robić. 
Od dłuższego czasu w głowie miałam pomysł by napisać listy. Tak, listy, pisane odręcznie. Zaczęłam to nawet robić, ale jest to dla mnie bardzo ciężkie więc na razie zrobiłam sobie przerwę. Otóż chodzi o to, iż zdałam sobie sprawę, że w każdej chwili mogę umrzeć. Znaczy, zdawałam sobie z tego sprawę już wcześniej bo jak wiadomo, życie jest bardzo kruche. Tylko, że zaczęłam nad tym bardziej myśleć i wywnioskowałam, że jeśli np potrąci mnie tir i zginę na miejscu lub trafię do szpitala i umrę tam zanim ktoś bliski się zjawi to nawet nie zdążę się pożegnać. Na tym świecie jest wiele osób z którymi chciałabym się pożegnać zanim odejdę mimo, że z niektórymi poniekąd już się pożegnałam. Jest tyle spraw niewyjaśnionych, spraw o których chciałabym porozmawiać, spraw, które chciałabym wyjaśnić, a nie mogę. Bo parę z tych osób niestety ze mną nie rozmawia, parę tych osób darzy mnie nienawiścią, niechęcią, nie chcą mnie znać, mają mnie za gówno czy nic nie znaczący etap w ich życiu, a ja mimo wszystko chciałabym jeszcze parę spraw powiedzieć. Jeśli chodzi o osoby z którymi rozmawiam na co dzień np moja mama to niby nie szczędzę jej słów "Kocham Cię" czy "Dziękuję", ale jednak te wszystkie małe dziękuję chciałabym przy pożegnaniu zamienić na - dziękuję za wszystko. Wiem, że niektórzy ludzie, którzy tracą bliską osobę pragną pocieszenia i często jedynym pocieszeniem są po prostu słowa od właśnie tej, bliskiej, utraconej osoby. Więc zaczęłam pisać, wszystko to czego powiedzieć nie mogę, a chcę, pisać prawdzie pożegnanie. Płaczę przy każdym pojedynczym liście bo czuję się wtedy tak jakby już mnie na świecie nie było. Nie wiem czy jest to dobry pomysł, czy osoba, która otrzyma ten list będzie się cieszyć z moich ostatnich napisanych słów czy popadnie we wściekłość, bezsilność i większy smutek. Nie wiem, ale i tak chcę to zrobić do końca. Chcę je wszystkie napisać, spakować w koperty i zostawić w miejscu, w którym ktoś będzie mógł je łatwo znaleźć i rozdać. Nie będę ich chować bo nie chcę by trafiły do adresatów lata później, chcę by trafiły jak najszybciej. Napisałam już trzy. Do brata, do Ciebie Kla oraz do jednego mojego ex. Pozostało jeszcze 9, a może więcej. Może to głupie, a może nie. Bo wiecie, czasami mimo, że już się z kimś nie rozmawia, że przeszłość była kolorowa, a potem czarna jak sadza to i tak się myśli o takich osobach. Myśli i myśli, martwi się, ciągle jest chęć kontaktu, chęć wypowiedzenia niewypowiedzianych. To jest mój sposób na niewypowiedziane bo nie wiem i nikt nie wie czy będzie nam dane zrobić to w cztery oczy. 

poniedziałek, 22 lutego 2016

But I don't need no money. As long as I can feel the beat...

Sesja zdana. Ba, już nawet ferie, które miałam po sesji zdążyły się skończyć. Jutro zaczynam zajęcia i w sumie cieszę się z tego. Zaczyna się nowy semestr, będą nowe przedmioty, a ja lubię nowe rzeczy. Lubię się uczyć nowych rzeczy, także w sumie nie mogę doczekać się jutra. W sumie mogłabym już pójść spać by "skrócić" czas oczekiwania, ale jakoś mnie jeszcze nie znużyło na tyle by pójść w kimę.
Nastrój mam jako taki. Nie wiem czy to przez to, że ostatnio wydarzyło się parę dziwnych rzeczy czy wpłynęła na to brzydka pogoda bo jak na przychodzącą wiosnę coś za dużo pada >.< 
Napisała do mnie osoba po której nie spodziewałam się, że jeszcze do mnie kiedykolwiek napisze. Z jednej strony cieszyłam się z tego, ale z drugiej wiedziałam co mam napisać jeśli wyjdzie, że muszę. Musiałam, a i tak tego nie zrobiłam. Psia jego mać, nie potrafię, cholernie nie potrafię odepchnąć tej osoby od siebie, nie potrafię przeciwstawić się temu jak ta osoba na mnie działa. Nie potrafię się na nią długo złościć, jestem tak przyzwyczajona do jej co prawda dość niklej obecności w życiu i lubię tę nikłą obecność, że nie potrafię z niej zrezygnować mimo, że wiem, że po trochu mnie to niszczy od środka. Chociaż w sumie nie tylko niszczy, za każdym razem najpierw powoduje uśmiech i radość duszy, a dopiero potem znowu niszczy. Najgorsze jest to, że nawet nie mogę się przed nikim wygadać na ten temat, nie mogę się poradzić bo ta osoba jest owiana tajemnicą, naprawdę dużą tajemnicą... Zastanawia mnie czy ktokolwiek prócz mnie tak ma, że ma taką osobę, która własnie w taki sposób na nią działa..
Do tego próbuję rozkminić ponownie to, w jaki sposób działają ludzie. Bo znowu nie rozumiem. Jak można najpierw wychwalać, potem obrażać i wyzywać, a potem znów mówić w dobry sposób o kimś ? I mimo, że ja wiem czym spowodowane było obrażanie i wyzywanie, że to było bardziej pocieszanie siebie samego niż mówienie prawy, ale jednak robiło się to, powodowało się u kogoś ból, a teraz co ? Znowu zmiana zdania i nastawienia. Nie rozumiem bo ja mam tak, że jak już do kogoś czuję coś pozytywnego to nagle nie uważam tej osoby za gówno by po chwili znów darzyć pozytywnym uczuciem. Jak to działa w takim razie i dlaczego ludzie są zdolni do czegoś takiego ?
Może to wynika z nagle pojawiających się wyrzutów sumienia, chęci ponownego kontaktu czy chuk wie czego. I don't know.
Całe szczęście zaraz wpadnę znowu w wir zabawy, radosnych myśli, nauki i nie będę myśleć o tym wszystkim bo przyprawia mnie to tylko o smutek. Skupię się na swoich postanowieniach, będę układać sobie tak plan dnia by nie mieć czasu na rozmyślanie na takie tematy. Mam dość rozmyślań i depresyjnych humorów przez wieczną tęsknotę i wieczny brak czegoś, kogoś... 
Wrzucam muzykę czyli coś czego w sumie już dawno nie robiłam. 
Potrzeba "wygadania" się na blogu zaspokojona.




poniedziałek, 15 lutego 2016

Zepnij dupę !

"Tak dawno nic nie pisałam"
To powinna być wizytówka tego bloga, ciągle to powtarzam bo ciągle tak jest.
Nie chcę pisać na siłę, będę pisać wtedy kiedy poczuję wenę.
Tak jest teraz, 14.02, dzień chorych umysłowo, nerwowo, na padaczkę - czyli wszystko to co opisuje dzień zakochanych, godzina 23:08 czyli w sumie koniec tego kiczowatego święta.
Ta notka będzie długa, tak myślę. Więc jeśli nie lubisz długich wypocin 20 letniej dziewczyny - studentki, która mimo, że jest szczęśliwa to miewa depresyjne humory, mającej nawalone w głowie oraz nieumiejącej pisać to skończ to czytać w tym momencie.
Ostatnimi czasy w moim życiu sporo się dzieje, co się wszystko unormuje to zaraz znowu wszystko się pieprzy. Nie mówię tu tylko o sferach miłosnych bo zauważyłam, że nie tylko tu mi się wszystko popieprzyło. Zacznę jednak od mniej więcej takiego tematu.
Zaczęłam przyglądać się z boku na wszystko co się ostatnio wydarzyło, co się dzieje i temu jak się zachowuję.
Jako pierwsze zdałam sobie sprawę, że za szybko wchodzę w głębsze relacje z płcią męską, ale z drugiej strony nie jestem osobą, która potrafi spotykać się 2 msc tak po prostu "udając" przyjaciół, a dopiero później wejść na wyższy poziom, że tak powiem. Wychodzi na to, że jeśli coś od razu nie zaskoczy, że tak powiem no to już nie zaskoczy oraz, że jestem cierpliwa, ale nie w tych sprawach, zainteresowanie taką osobą po spotykaniu się 2 msc zapewne by opadło o 50%, nie lubię czekać. Poza tym nie można się wiecznie opierać przyciąganiu do drugiej osoby. Więc uważam, że nad tym punktem nie muszę zbytnio pracować aczkolwiek ociupinkę bym mogła.
Jako drugie zaobserwowałam fakt, że zaprzeczam sama sobie. Ciągle. Nie chcę wchodzić w związek, a to robię i mimo przeczucia - to się źle skończy, nie jestem gotowa robię to co robię. What the fuck ? ! Nad tym punktem już zaczęłam pracować i mimo tego, że gryzie mnie sumienie, wiem, że tak było trzeba bo niestety facet, możesz być miły, inteligentny, ale jeśli trafisz na dziewczynę w złym momencie to nie masz szans, a przynajmniej ona nie powinna Ci ich dawać ze względu na samą siebie.
Jako trzecie - nawyki są złe. Zaobserwowałam jak dużo nawyków i to nie tych praktycznych mam :o Jak sądzę wynikają one z przyzwyczajenia lub/oraz z moich uczuć, które nieodwzajemnione tylko bolą. Chodzi mi głównie o takie nawyki jak : wchodzenie na profil ex by dowiedzieć się co u niego, czy u niego wszystko w porządku, sprawdzanie insta mimo, że jest się na nim zablokowanym, czytanie jego bloga, oglądanie starych zdjęć, sprawdzanie ciągle dostępności jakiejś osoby na fb, gapienie się w tą zieloną kropkę z nadzieję, że w końcu napisze, wchodzenie na fb często tylko po to by sprawdzić czy TA osoba nie napisała, sprawdzanie na snapie najpierw my story konkretnej osoby, a potem innych, wieczne oczekiwanie, szukanie i sprawdzanie. Ja się pytam po co ? I nie, nie jestem wariatką - prawie każdy to robi....co nie ? xd Tylko, że się nikt do tego nie przyznaje. Ten punkt potrzebuje natychmiastowej akcji ratunkowej bo to jest tak strasznie bezsensowne.
Po czwarte - za dużo tęsknie, rozmyślam i spoglądam za ramię. Czas się dostosować do zdania - nigdy nie patrz za siebie, idź do przodu bo przeszłość tylko ciągnie Cię do tyłu.
Teraz coś z innych działów życia.
Moja nieśmiałość. Jest mi dobrze kiedy znika, kiedy czuję się pewna. Ostatnio coś się we mnie poruszyło. Nakrzyczałam na obcego typa w samochodzie bo mnie ochlapał buc. Co więcej, nie potrzebowałam alkoholu by to zrobić. Poszłam na lodowisko z facetem, którego nie znałam (koleżanka nagle zrezygnowała) i nie potrzebowałam 2 h by się do tego przekonać. Rozmawiałam otwarcie z wieloma ludźmi poznanymi na mieście, uśmiechając się i napawając się tym, że to potrafię, a na pytanie - nie jesteś zbyt pewna siebie ?, chciało mi się śmiać, tak dobrze się z tym czułam. Mam odwagę życzyć kasjerce miłego dnia nie wstydząc się. W klubie, na trzeźwo spacerowałam z głową podniesioną do góry, rzucając spojrzenia facetom, tańczyłam tak by każdy mnie widział, by każdy chciał ze mną tańczyć i dzięki temu bawiłam się świetnie, nie siedziałam na dupie i nie podpierałam ściany, genialne uczucie. Muszę zacząć to pielęgnować zanim znów moja natura zamknie mnie w sobie.
Przestałam jeść tak jak lubię. Przestałam gotować tyle co kiedyś, a przecież sprawia mi to przyjemność.
Przestałam tworzyć.
Przestałam grać.
Przestałam robić tyle rzeczy na rzecz leżenia w łóżku i oglądania seriali.
Przestałam ćwiczyć mimo, że kiedyś potrafiłam chodzić na trening dwa razy w tyg po 2 h...
Muszę tyle rzeczy naprawić bo za dużo patrzę na innych, a za mało na siebie.
Zaniedbuje samą siebie, mój charakter i to jaka jestem chociaż jak ktoś mnie pyta co lubię, jakie mam hobby mówię o tych rzeczach, które kocham, a przestałam je robić. To tragiczne.
Pisałam o postanowieniach noworocznych, nie lubię ich i napisałam, że postanowienia można sobie postawić zawsze. Właśnie to robię, musiałam to napisać w jakimś miejscu żeby móc wrócić i sprawdzić czy cokolwiek z wypisanych się zmieniło. Oby tak było.
Życie jest krótkie, nie mogę zacząć nowych rzeczy jeśli nie naprawię obecnych, zmiany, zmiany są potrzebne. Czas spiąć dupę bo chcę jeszcze tyle zrobić, ale nie mogę jeśli porzucam to co robiłam wcześniej.
Motywacyjnie, dla mnie, by wreszcie zacząć coś robić.

wtorek, 19 stycznia 2016

I just think


Cause I don't wanna fall in love
If you don't wanna try,
But all that I've been thinking of
Is maybe that you're mine
Baby it looks as though we're running out of words to say
And love's floating away
Won't you stay?
Won't you stay?

Nie mam weny na napisanie czegokolwiek konkretnego, wrzucam więc piosenkę, w której się zakochałam. Odpowiada mojemu nastrojowi poniekąd. 
Może kiedy indziej coś nabazgram.


wtorek, 5 stycznia 2016

Good year or bad year?

2016.
Minął kolejny rok mojego życia, zaczął się kolejny. Czas leci nieubłaganie. 
Sylwestra spędziłam wyśmienicie, w gronie ludzi, którymi chciałabym się otaczać do końca życia. Na początku cholernie brakowało mi tam pewnej osoby, ale z kolejnymi minutami imprezy stwierdziłam, że tak naprawdę nie brakuje mi konkretnie tej osoby, ale po prostu partnera/faceta, jak zwał tak zwał. Mimo wszystko jednak czułam ogromne szczęście, nie czułam krępacji spowodowanej przez wzrok obcych ludzi na mnie, wiem, że nikt nie wyśmieje mnie jeśli się upije czy zrobię coś durnego. To się po prostu nazywa towarzystwo idealne, przyjaciele. Dokładnie tak. Jeśli powiedzenie - jaki sylwester taki cały rok to bez zbędnych "ale" zgadzam się by właśnie tak wyglądał. By wokół byli tacy ludzie, by był pełen radości, ale i upadków oraz bólu, sytuacji krytycznych jak i tych pozytywnych. 
Mnóstwo ludzi w sylwestra, dzień przed czy dzień po nim robi podsumowanie minionego roku. W myślach czy też na kartce, Ci co dzielą się tym w Internecie nagrywają filmiki czy piszą to na blogu. Kiedyś ja też robiłam takie podsumowania i oceniałam czy rok był dobry czy też parszywy. W którymś momencie jednak stwierdziłam, że każdy miniony rok był cudowny z prostej przyczyny - nadal żyje, oddycham, bawię się, uczę, płaczę, kocham. Nie potrzebuje wielkich sukcesów, dużej ilości spełnionych marzeń czy braku tragedii, doceniam to co mam, proste. Ja i tak cały czas oceniam moje życie, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, nie potrzebuje wielkiego podsumowania na końcu. Odwrotnie też od większości ludzi nie ustanawiam sobie postanowień noworocznych. Uważam je za głupie, bo jeśli mam coś zrobić, mam mieć jakiś plan, motywacje, chcę czegoś to mogę zacząć to robić od teraz. Nie potrzeba do tego takiej okazji jak nowy rok. 

Dość przemyśleń, mam ochotę napisać co u mnie, a dokładniej zrobić to by nawiązać do czegoś co dziś usłyszałam. Ogólnie wszystkich przyjaciół mam w Białymstoku więc jak tylko wracam z Lublina do domu staram spotkać się ze wszystkimi po trochu. Ciągle jestem zalatana. Tak też jest teraz, ciągle nie ma mnie w domu bo widzę się z tym i z tym. Ci ludzie są po prostu dla mnie bardzo ważni, a przecież życie nie poświęcone przyjaciołom jest stracone. Więc gdy tak wróciłam zmęczona do domu, położyłam się obok mamy i zaczęłam z nią rozmawiać. Ona pyta o wszystkich moich bliskich, wszyscy ją interesują, chce wiedzieć co u nich, czy między nami okej itd. No i gdy tak gadałyśmy doszło do tematu miłości. Obydwie stwierdziłyśmy, że trafiam na samych dziwnych ludzi. Nie powiem, ale w którymś momencie straciłam nadzieje na to, że poznam kogoś normalnego, powiedziałam jej o tym, a ona zaprzeczyła po czym dodała coś dzięki czemu wiem, że głupio jest się tym przejmować. Albowiem rzekła :
"Może nie spotkałaś jeszcze miłości swego życia, ale popatrz ilu przyjaciół masz wokół siebie" 
Trafiła w sedno, nic dodać, nic ująć.