2016.
Minął kolejny rok mojego życia, zaczął się kolejny. Czas leci nieubłaganie.
Sylwestra spędziłam wyśmienicie, w gronie ludzi, którymi chciałabym się otaczać do końca życia. Na początku cholernie brakowało mi tam pewnej osoby, ale z kolejnymi minutami imprezy stwierdziłam, że tak naprawdę nie brakuje mi konkretnie tej osoby, ale po prostu partnera/faceta, jak zwał tak zwał. Mimo wszystko jednak czułam ogromne szczęście, nie czułam krępacji spowodowanej przez wzrok obcych ludzi na mnie, wiem, że nikt nie wyśmieje mnie jeśli się upije czy zrobię coś durnego. To się po prostu nazywa towarzystwo idealne, przyjaciele. Dokładnie tak. Jeśli powiedzenie - jaki sylwester taki cały rok to bez zbędnych "ale" zgadzam się by właśnie tak wyglądał. By wokół byli tacy ludzie, by był pełen radości, ale i upadków oraz bólu, sytuacji krytycznych jak i tych pozytywnych.
Mnóstwo ludzi w sylwestra, dzień przed czy dzień po nim robi podsumowanie minionego roku. W myślach czy też na kartce, Ci co dzielą się tym w Internecie nagrywają filmiki czy piszą to na blogu. Kiedyś ja też robiłam takie podsumowania i oceniałam czy rok był dobry czy też parszywy. W którymś momencie jednak stwierdziłam, że każdy miniony rok był cudowny z prostej przyczyny - nadal żyje, oddycham, bawię się, uczę, płaczę, kocham. Nie potrzebuje wielkich sukcesów, dużej ilości spełnionych marzeń czy braku tragedii, doceniam to co mam, proste. Ja i tak cały czas oceniam moje życie, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, nie potrzebuje wielkiego podsumowania na końcu. Odwrotnie też od większości ludzi nie ustanawiam sobie postanowień noworocznych. Uważam je za głupie, bo jeśli mam coś zrobić, mam mieć jakiś plan, motywacje, chcę czegoś to mogę zacząć to robić od teraz. Nie potrzeba do tego takiej okazji jak nowy rok.
Dość przemyśleń, mam ochotę napisać co u mnie, a dokładniej zrobić to by nawiązać do czegoś co dziś usłyszałam. Ogólnie wszystkich przyjaciół mam w Białymstoku więc jak tylko wracam z Lublina do domu staram spotkać się ze wszystkimi po trochu. Ciągle jestem zalatana. Tak też jest teraz, ciągle nie ma mnie w domu bo widzę się z tym i z tym. Ci ludzie są po prostu dla mnie bardzo ważni, a przecież życie nie poświęcone przyjaciołom jest stracone. Więc gdy tak wróciłam zmęczona do domu, położyłam się obok mamy i zaczęłam z nią rozmawiać. Ona pyta o wszystkich moich bliskich, wszyscy ją interesują, chce wiedzieć co u nich, czy między nami okej itd. No i gdy tak gadałyśmy doszło do tematu miłości. Obydwie stwierdziłyśmy, że trafiam na samych dziwnych ludzi. Nie powiem, ale w którymś momencie straciłam nadzieje na to, że poznam kogoś normalnego, powiedziałam jej o tym, a ona zaprzeczyła po czym dodała coś dzięki czemu wiem, że głupio jest się tym przejmować. Albowiem rzekła :
"Może nie spotkałaś jeszcze miłości swego życia, ale popatrz ilu przyjaciół masz wokół siebie"
Trafiła w sedno, nic dodać, nic ująć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz