Leżę w łóżku.
Jeszcze jakiś czas temu zdarzało się, że nie leżałam w nim sama.
Czasami wpadnie koleżanka, czasami rodzina czy przyjaciele, ale zdarzało się, że wpadał ktoś inny. Ktoś to w jakiś niepojęty sposób potrafił zmienić moje nastawienie z "nie chcę z nikim być" na "może mogę spróbować". Tego kogoś już nie ma i to była moja ostatnia próba, przynajmniej w najbliższym czasie.
Wiecie, to jest takie głupie. Przez całe nasze życie uczymy się nowych zasad, które określają nam jak się zachowywać w danych sytuacjach. Uczymy się ich na podstawie doświadczeń, tego co słychać u ludzi nam bliskich, z internetu czy książek. Wyrobiłam sobie, wydawałoby się, że dobrą metodę - nie szukać na siłę. Zwłaszcza kiedy się czegoś nie chce. Przez długi czas działało bo wiecie. Jeżeli się szuka czegoś na siłę, uparcie nie zwracając na inne rzeczy uwagi to albo to nie przychodzi albo przychodzi coś co nas rani. Kiedy nie szukałam, zazwyczaj przychodziło coś dobrego, tak, to się później psuło bo niestety u mnie tak już bywa, że rzeczy się psują, ale teraz...teraz było trochę inaczej.
Wręcz raziła ode mnie niechęć, tak ogromna, że żaden zdrowy na umyśle człowiek nie podchodziłby do mnie. Nie chciałam, miałam dość, byłam tym wszystkim zmęczona. Tak bardzo cholernie zmęczona. Zrobiłam coś dla fanu, to robienie czegoś dla fanu spowodowało, że powstało coś co już nie było tylko dla zabawy. Coś, co mi dało nadzieję, że może wreszcie będzie dobrze. Tym razem nie szukałam dlatego, że jak się nie szuka to przychodzi, nie szukałam dlatego, że tak bardzo tego nie chciałam. Dałam się wkręcić, dałam się okłamać, dałam sobie narobić nadziei jak jakiś głupek mimo, że już na początku zapaliła mi się lampka ostrzegawcza w głowie. Z dnia na dzień zamieniała się na czerwoną lampkę aż zdałam sobie sprawę, że to się zjebie. Zastanawiam się teraz, po co mi to było ? Dlaczego kurwa zawsze dostajemy to czego nie chcemy dostać ?
Czytając to, pewnie myślicie sobie, że jestem teraz w stanie załamania, że jestem zła, że siedzę i płaczę. Nie jest tak, płakałam, faktycznie, wczoraj. Cichy dźwięk zamykanych drzwi, szuranie stóp, plecy na zimnej ścianie, podłoga, szloch, bezradność, smutek. Tak, czułam się beznadziejnie, ale ja płaczę tylko raz. Raz a porządnie i zbieram części mojej duszy. Czasami się rozsypują, ale nauczyłam się je szybko zbierać i składać do kupy. Tak często ktoś mnie ranił, nadal tak jest, nadal, ciągle ktoś to robi Najgorsze jest to, że mi się obrywa zazwyczaj za dobre chęci, za to, że się staram, że daję kawałek siebie lub po prostu dlatego, że ktoś postanowił zrobić błąd. Błędy niby się robi przypadkiem nie ? No kurwa nie zawsze, przekonałam się, że nie zawsze.
W każdym razie - jest dobrze. Wstałam dzisiaj rano, spojrzałam na coraz to bardziej zielona trawę, słońce wystające znad drobnych chmur, przeanalizowałam sobie wszystko i ruszyłam do przodu.
I znowu będę chwytać dni, znowu pewnie będę naiwnie patrzeć w czyjeś nieszczere oczy, pewnie znowu będę upadać i wstawać, ale przede wszystkim nie zważając na wszystko, będę szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz