Od płaczu do śmiechu. Od miłości do nienawiści. Dlaczego ludzie czasami nie potrafią po prostu milczeć ? Nic nie pisać, nic nie mówić, zachować tą nienawiść dla siebie ? Dlaczego ludzie są tak destrukcyjni, niszczą wszystko, ranią innych i robią to umyślnie ? Zdarza mi się zniszczyć, zranić, ale 9 na 10 przypadków są to przypadki spowodowane nieumyślnie. Za dużo wymagam od świata i od ludzi. Byłam głupia wierząc w to, że ktoś kto kiedyś mówił miłe słowa już zawsze będzie takie wypowiadał, do mnie, czy na mój temat. Ja staram się milczeć zamiast wypowiadać słowa, których mogę później żałować. Zdałam sobie sprawę, że często okazuję zbyt dużo serca osobom, którym jak czas pokazuje, nie powinnam go okazywać. Tak szybko darzę ludzi zaufaniem, oddaje całą siebie, oddaje serce, myśli, a potem jedyne co ja dostaje to wielkie śmierdzące gówno. Przykre dla mnie jest to, że wielu ludzi nie rozumie faktu, że czasami trzeba zrobić coś czego się nie chce zrobić. Coś czego skutki będą nieodwracalne, coś co będzie przykre. Czasami trzeba. Ludzie to egoiści i sama też jestem egoistką, ale nie tak jak większość. Ja po prostu wychodzę z założenia, że często daję za dużo innym i tym samym daję za mało sobie. Poświęcam czas i nerwy dla innych ludzi i przy tym tracę siebie, swój komfort. Poświęcam się tak bardzo, że sama często na tym tracę. Uznałam, że czas skończyć z czymś takim bo to rzadko daje takie skutki jakie bym chciała czyli - wdzięczność lub chociaż czyste milczenie, które mimo, że poparte nienawiścią jest lepsze niż złe słowa.
Będąc nad morzem miałam mnóstwo czasu na to żeby przemyśleć sobie pewne sprawy. Niektóre myśli pozostały w mojej głowie nietknięte bo zdałam sobie sprawę, że one tak szybko nie znikną. Zawsze gdy jadę nad morze i kiedy pierwszy raz moja stopa dotyka piasku czuję coś cudownego. Dopiero wtedy czuję jak bardzo za tym tęskniłam, jakie ukojenie mi to dało i czuję jeszcze coś czego nie potrafię opisać. Kiedy pierwszy raz od dawna patrzę na morze to staję jak wryta, dosłownie. Stoję, słucham i patrzę. Mogłabym porównać morze do nieskończoności, bo właśnie tak tą nieskończoność sobie wyobrażam. Morze, które nigdy się nie kończy, a przynajmniej gdy się na nie patrzy. Może to głupie, ale czasami jak tak na nie patrzę to chciałabym żeby mnie ze sobą zabrało, chciałabym się tak w nim zatopić i nie wrócić. Nie to, że chcę się zabić, ale po prostu gdy na nie patrzę to mam ochotę wejść do tej lodowatej wody i iść, płynąć przed siebie, aż złapie te słońce, które tonie w tej wodzie. Więc gdy już jestem blisko tej nieskończoności to lubię do niej dążyć, sama. Wychodziłam wieczorem i szlam łapać zachód. Nie wychodziło mi to bo słońce porywały chmury, ale i tak czułam magię. Chodziłam po mokrym piasku, woda łaskotała moje stopy i czułam się wolna. Myślałam, tak dużo wtedy myślałam. Na każdy możliwy temat, a szczególnie na takie tematy na które nie mam czasu. Wylałam niemymi słowami w kierunku horyzontu tęsknotę, smutek, radość, miłość, wszystko co teraz czuję. Siadałam na piasku i po prostu patrzyłam. Obserwowałam ludzi, zwierzęta. Patrzyłam na te wszystkie szczęśliwe i nieszczęśliwe osoby. Na 3 osobową rodzinę, mamę, tatę i córkę. Byli szczęśliwi, śmiali się, córka mimo iż miała już z 15 lat biegała radośnie, rozmawiała, aż biło od nich szczęście. Może tam mieszkali, może przyjechali i ten wyjazd dal im tę magię, a może po prostu dobrze im ze sobą. Widziałam dzieci budujące zamki z piasku i rodziców patrzących na nie z miłością w oczach. Widziałam też samotnych ludzi ze spuszczoną głową, może wcale nie byli nieszczęśliwi, a też tak jak ja, zatracali się w swoich myślach.
Potrzebuje takich wyjazdów, ale nie tylko dlatego, że chcę np poopalać się czy spędzić czas z rodziną. Po prostu mam potrzebę wracania do miejsc, które pokochałam. Nie wiem czy ktoś jeszcze ma tak jak ja, że czasami przez umysł przelatuje myśl, tak natarczywa, że od razu powoduje ogromną chęć na pójście w jedno konkretne miejsce. Takich miejsc mam mnóstwo, powiązane ze mną wspomnieniami lub odkryte przypadkowo. Plaża niedaleko Międzyzdroi, plaża w Dębkach, ale nie cała tylko to miejsce gdzie wypływa rzeka, las w Kleosinie, ale nie cały tylko miejsce w którym niegdyś wisiała huśtawka, las w Sochoniach, nie cały, a parę konkretnych miejsc, Białystok, konkretne ławki rozrzucone w parku, ukryta ścieżka w Lesie Zwierzynieckim, Tobołowo, plaża nad jeziorem, obca działka, na którą nie powinnam wchodzić, Deniski, parę miejsc itd itd. Do tych miejsc zawsze będę wracać, dotarłabym tam nawet z zamkniętymi oczami. Niektóre wzbudzają ból, inne spokój, a jeszcze inne radość. Różnie i są to miejsca moich przemyśleń, miejsca w które wolę chodzić sama. Tylko raz zabrałam osobę w 1 z takich miejsc, myślałam, że ona na to zasługuje, był to most z torami nad rzeką. Gdybym kiedyś znikła to jestem pewna, że można by było znaleźć mnie w jednym z tych miejsc.
Podczas tego wyjazdu zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy...np tego, że nie jestem w stanie przyspieszyć znikania bólu i tęsknoty, że wszystko co nieświadomie robię w tym celu i tak nie pomoże, że mam ludzi, których kocham, ale mimo wszystko ciągle czegoś mi brak. Nie wiem czego, to właśnie ten brak czegoś powoduje u mnie melancholijny humor, którego mnóstwo ludzi u mnie nie cierpi, bo wtedy jestem taka hm bez życia, taka obojętna. Wiem też, że to coś przyjdzie do mnie w odpowiednim czasie, a na razie trzeba po prostu żyć. Skupić się na tym co ważne, a nie wiecznie rozpamiętywać....
When I say, "I miss you"
I really do mean it. I'm not the type of person to only say those 3 words when I need something from you. If I tell you that I miss you, it means that you mean a lot to me.
I don't know what I want in life. I don't know what I want right now. All I know is that I'm hurting so much inside that it's eating me, and one day, there won't be any of me left.
Our relationship wasn't toxic, you were.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz